Świat Andrzeja Fidyka – Aleksandra Szarłat, Andrzej Fidyk
Reportaż od kilku lat przeżywa renesans. Mamy w Polsce znakomitych dziennikarzy i pisarzy, którzy zajmują się już tylko działalnością reporterską. Wydawnictwa chętnie wprowadzają na rynek nowe tomy, czytelnicy równie chętnie po nie sięgają. Sporo też wydaje się tłumaczeń i to na przeróżne tematy. Literatura faktu stała się dobrze prosperującą machiną, która działa już siłą rozpędu.
Nieźle ma się też reportaż filmowy, szeroko pojęte kino dokumentalne zarówno w nowszej, jak i klasycznej odsłonie. W różnych stacjach telewizyjnych powstają specjalne cykle, często firmowane nazwiskiem świetnego dziennikarza. Na potwierdzenie, warto również wspomnieć wydaną nie tak dano temu serię „Polska szkoła dokumentu” – całkiem obszerną kolekcję DVD, w której znaleźli się zarówno ci, których z dokumentalistyką kojarzymy w pierwszym odruchu, jak i tacy, o których być może nie wszyscy wiedzieli, że w ogóle zajmowali się filmem dokumentalnym. Dla mnie na przykład odkryciem był tak bogaty dokumentalny dorobek Krzysztofa Kieślowskiego.
W reportażu chodzi trochę o podglądanie, trochę o przeżywanie czegoś innego, bardzo chodzi w tym gatunku o poznawanie: świata, ludzi, relacji, praw rządzących życiem, polityką, społeczeństwem. I choć reportaż zawsze, czy może właściwszym wyrażeniem będzie „zazwyczaj”, jest wycinkiem czasu, przestrzeni, fragmentem jakiegoś świata, który stara się odtworzyć dla odbiorcy z fotograficzną dokładnością, pozwala nam ujrzeć pewne prawidłowości lub po prostu historię miejsc czy osób.
Czymś nowszym są zapewne filmiki typu making-of, czyli kulisy realizacji właściwej produkcji. Mnóstwo tego w internecie, na płytach DVD z filmami fabularnymi można też czasami znaleźć dodatki z relacjami z planu, nieudanymi scenami, w których ktoś z obsady zaśmiał się, pomylił kwestię lub zupełnie zapomniał tekstu. Przyznam, oglądam je, mają swój urok, a wejście za kulisy to zawsze zaspokojenie naturalnej ludzkiej ciekawości.
W przypadku produkcji dokumentalnych czy reporterskich rzadko mamy okazję posłuchać i zobaczyć wszystko od kuchni. I choć sposób realizacji często przebija się w filmie czy tekście, autorzy, dziennikarze i reżyserzy nie są przecież w stanie ustawić reflektora, zasiąść w fotelu i snuć opowieści o tym, o czym mają zamiar opowiedzieć, ta „kuchnia” przeważnie pozostaje w ukryciu.
I oto książka, która jest zbiorem anegdot, pamiętnikiem z realizacji dziesiątek dokumentów, opisem wyjazdów, potyczek, przeciwności. To również rodzaj twórczej biografii i podręcznika czy kodeksu dokumentalisty. Wszystko w jednym tomie, wszystko za sprawą jednego człowieka.
Można się kłócić, czy Fidyk jest rozpoznawalny i bardzo znany. Ja z jego filmami zetknęłam się na studiach. Nie oglądałam telewizji, więc niekoniecznie miałam szanse poznać jego filmy, trafiając na nie sama. Ale ktoś mi je pokazał, więc nazwisko absolutnie kojarzyłam, potrafiłam wymienić kilka tytułów, wiedziałam mniej-więcej, czym się Fidyk zajmował. I powiem szczerze, że już sama „Defilada” i nawet niekompletna wiedza na temat jej realizacji wystarczyła, żebym wyczekiwała książki, która ukazała się z końcem stycznia.
Okazało się, że Fidyk jest nie tylko wnikliwym obserwatorem i zdolnym dokumentalistą, to również znakomity gawędziarz. Czytając tę książkę, czułam się, jakby ktoś opowiadał mi o swojej pracy, wielkiej pasji. I było to świetne opowiadanie, jak podróż z ekipą filmową. Anegdoty, akcja, mnóstwo szczegółów, realiów, znakomitych dopowiedzeń do tego, co wcześniej widziałam na ekranie. Można o nim powiedzieć, że to naturalny i nieprzeciętny talent Fidyk jest samoukiem, ale wiedzą i doświadczeniem zdobytym przez 30 lat pracy w tym zawodzie, dzieli się w sposób otwarty, przystępny i niezwykle interesujący.
Mnóstwo tu zabawnych momentów, nie brakuje też opisów przygnębiających sytuacji, całość robi wrażenie spotkania z nieprzeciętnym człowiekiem. Jest to rodzaj twórczej biografii, trochę reportaż, może też rodzaj poradnika. Ale tak, jak trudno jednoznacznie zakwalifikować i upchnąć w gatunkowe ramy tę książkę, tak samo łatwo stwierdzić, że jest wciągająca, znakomita i już w styczniu wydała mi się mocną kandydatką na toplistę non-fiction tego roku.