czytanka.net

Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie – Chesley Sullenberger, Jeffrey Zaslow [książka i film]

Telewizyjny news żyje krótko. „Dzisiejsze gazety wyścielą jutrzejsze kubły na śmieci” – tak pocieszał w pewnej romantycznej komedii „zwykły człowiek” załamaną złą prasą gwiazdę filmową.

I ma to swoje dobre i złe strony. W medialnym szumie trafiamy czasami na jakąś niezwykle interesującą historię, po czym jej bohaterów tracimy z oczu. Oczywiście, internet pozwala na wyśledzenie ciągu dalszego wielu z nich. Czasami wystarczy po prostu przeszukać wikipedię lub zasoby zagranicznych dzienników. Bywa również – jak w tym przypadku – że powstaje książka, która nie tylko przedstawia historię ze szczegółami i konsekwencjami, ale nakreśla szerszą perspektywę, która pozwala odbiorcy zrozumieć, jak do tego doszło, dlaczego coś się w ogóle wydarzyło i kim są ludzie, których przez moment widzieliśmy na okładkach najpoczytniejszych magazynów.

O ryzykownym, ale zakończonym sukcesem lądowaniu na nowojorskiej rzece Hudson słyszeli 8 lat temu wszyscy, którzy śledzą codzienne wiadomości. Wydarzenie to nazwano cudem – z pewnością nie chodziło o fakt samego posadzenia pasażerskiego samolotu na wodzie, bo takie rzeczy się zdarzają. Pilot zrobił to właściwie w środku jednej z większych metropolii świata, kilka minut po starcie przy popsutych obu silnikach. Cud? Można to tak nazwać. Ale cud jest zjawiskiem, którego pochodzenia i przebiegu najczęściej nie jesteśmy w stanie wyjaśnić. A to zdarzenie można opowiedzieć sekunda po sekundzie. Powodzenie tego lądowania też łatwiej wytłumaczyć, gdy pozna się kapitana Sullenbergera.

Książka trafiła na polski rynek w tym samym czasie, kiedy na ekranach kin zagościł film na jej podstawie. Film, co tu dużo kryć, skazany na sukces. Reżyseria: Clint Eastwood, główna rola: Tom Hanks, historia: prawdziwa.

Gdy już widziało się film i czytało książkę, trudno mówić o jednym w oderwaniu od drugiego. Krótkie porównanie przynosi konkretne wnioski: film traktuje o kilku dniach z życia bohatera, dotyczy stricte lądowania i wydarzeń bezpośrednio z nim związanych. Książka daje szerszą perspektywę, to nie tylko próba autobiografii, ale również zbiór refleksji dotyczących pracy pilota, kwestii bezpieczeństwa w transporcie lotniczym. Sporo miejsca autor poświęca rodzinie i swojemu podejściu do życia. Podkreśla, że to pozytywne nastawienie wiele razy pozwalało mu przetrwać ciężkie momenty. Można się z tego śmiać. Ja zawsze podziwiam ten amerykański niezłomny optymizm.

To ciepła i mądra opowieść, w której nie brakuje trafnych uwag w wielu sprawach. Pisana z perspektywy człowieka z pasją, doświadczonego pilota, męża, ojca. Można również powiedzieć, ze bohatera. Jakkolwiek chciałabym uciec od hollywoodzkich określeń, człowiek, który bezpiecznie sprowadza na ziemię blisko 160 osób w zepsutym samolocie, ratując tym samym pewnie dziesiątki lub setki istnień na ziemi, a później spokojnie i rzeczowo odpiera szereg zarzutów, to bohater.

W mojej ocenie warto przeczytać książkę, zdecydowanie też warto zobaczyć film. Hanks to zawsze (a przynajmniej prawie zawsze) świetny wybór, a lektura to spotkanie z mądrym człowiekiem, który pokazuje, że czasami przypadek stawia nas w sytuacji, w której trzeba wykorzystać wszystko to, czego do tej pory się nauczyliśmy. Zbieżność premier w Polsce: wydawniczej i kinowej działa na korzyść książki, bo - jak wspominałam na początku – wydarzenia, które schodzą z czołówek gazet i serwisów informacyjnych giną w gąszczu wiadomości. Czy nazwisko Sullenberger coś mi mówiło miesiąc temu? Nic. A niewątpliwie warto było poczytać, co ma do opowiedzenia.