Lampiony – Katarzyna Bonda
O „Lampionach” trudno mówić w oderwaniu od poprzednich części serii kryminalnej o Załuskiej. Domyślam się, że jeśli ktoś zaczyna właśnie od tego tomu, trudno jest mu się w tę historię wgryźć, mimo iż sama zagadka jest osobną historią. Jednak tło stanowiące osobiste losy głównej bohaterki nadaje tej książce charakter. Dlatego chyba doradzałabym każdemu, kto chce sięgnąć po serię Żywioły, aby czytał ją chronologicznie. Bo że czytać Bondę w ogóle warto, nie mam wątpliwości.
Z „Lampionami” miałam mały problem. Przez ponad miesiąc od czasu, gdy książka się ukazała aż do chwili, kiedy nareszcie po nią sięgnęłam, omijałam szerokim łukiem wszelkie recenzje i opinie. Unikałam wypowiedzi samej autorki i czytelników. I choć nie mogłam się doczekać lektury, miałam do skończenia szereg innych rzeczy, których nie chciałam zostawiać „rozgrzebanych”. Wreszcie, po kilku tygodniach od premiery, gdy zdążyłam się lekko zdystansować, sięgnęłam po trzecią część serii. Część wyczekiwaną, budzącą ogromną ciekawość. Niemal półtora roku po lekturze „Okularnika”, którego właściwie pochłonęłam, czytając niemal bez przerw i którego atmosfera, podobnie jak wcześniejszego „Pochłaniacza” towarzyszyła mi jeszcze długi czas po lekturze.
To w ogóle znamienne dla powieści Katarzyny Bondy – świat przedstawiony jest kompletny, wchodzi się w te opowieści jak w alternatywną rzeczywistość i kilka lub kilkanaście godzin lektury spędza się z Załuską i innymi bohaterami w konkretnym mieście. „Lampiony”, może z uwagi na nieznajomość Łodzi, przyjęłam z małymi oporami, ale właściwie po setnej stronie było już w porządku, byłam „w domu”.
Cenię twórczość Bondy właśnie za to, że miejsca przedstawione są plastycznie, że czuje się ich atmosferę – Gdańska, Hajnówki, a wcześniej, w serii o Meyerze, Katowic. Poza tym myślę, że to mistrzyni dialogu. O ile frapujących zagadek kryminalnych jest ostatnio w polskiej literaturze coraz więcej, o tyle dialog stoi wciąż na średnim poziomie. U Bondy rozmowy są naturalne, niewymuszone, z charakterem. Nawet wyjaśnienia regionalizmów czy slangu nie wybijają z rytmu czytania.
Ponieważ, jak wspomniałam, trudno jest oceniać tę część w oderwaniu od serii, muszę przyznać, że – choć interesujące i wciągające – „Lampiony” nie pochłonęły mnie tak bardzo, jak poprzednie dwie odsłony przygód Saszy Załuskiej. Może wprowadzenie w samą historię podpalacza było zbyt luźne, bardziej z biegu niż w poprzednich częściach, przez co podstawy zagadki wydały mi się mniej solidne. Możliwe również, że osobiste potyczki Saszy nieco bardziej wysunęły się tu na pierwszy plan, przez co łódzka historia straciła na wyrazistości.
Po przeczytaniu kolejnej już książki Katarzyny Bondy utwierdzam się w przekonaniu, że nazywanie jej królową polskiego kryminału jest nieprzesadzone. Warsztat godny pozazdroszczenia, wciągające historie i – w zwróceniu na co nie będę oryginalna, ale to zawsze godne podkreślenia – znakomity research. Nie wiem co prawda, bilet w jakim pociągu relacji Łódź – Gdańsk kosztuje 239 złotych, ale skłonna jestem przymknąć na to oko, bo poza tym w tej książce jest akcja, znakomicie poprowadzona narracja, krwiści bohaterowie i historia, którą chce się czytać.