czytanka.net

Detroit. Sekcja zwłok Ameryki – Charlie LeDuff

Wydane w serii amerykańskiej Czarnego „Detroit” to reportaż, który łatwo można pomylić z powieścią akcji. Nie brakuje tu strzelanin, korupcji, dobrych i złych postaci. Opisy niektórych dzielnic są tak sugestywne, że czytając, nie sposób opędzić się od obrazów zrujnowanych ulic, przy których mnóstwo jest pustych, niszczejących domów.

To jedna z najlepszych reporterskich książek, jakie czytałam w ostatnich latach. A jednocześnie inna od wszystkich reportaży, jakie czytałam kiedykolwiek wcześniej. Nie najbardziej szokująca, nie najbardziej interesująca czy odkrywcza. Ale było w niej coś naj.

Autor jest doświadczonym dziennikarzem, który postanowił nie tylko napisać o mieście, z którego pochodzi. Po kilkunastu latach podróży i pomieszkiwania w różnych częściach Stanów, wrócił do domu, przeprowadził się do miejsca, gdzie się urodził, w którym ciągle mieszkała jego rodzina, ale które z roku na rok marniało i stawało się jeszcze większą ruiną niż pamiętał to z krótkich wizyt. Niegdyś opoka amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, dziś bankrut. Skorumpowane władze, urzędnicy, którym na niczym nie zależy, zadłużone firmy, złamani ludzie. Tutaj nawet dzieci wiedzą, że normalnie żyć można gdzie indziej. Jedyne miasto w kraju, którego populacja przekroczyła milion mieszkańców, po czym spadła poniżej tej liczby.

LeDuff owszem, podaje informacje statystyczne, przywołuje liczby, ale nigdy nie wypada to sucho, zawsze ma uzasadnienie w historii, którą opowiada. I zawsze, niezmiennie, bohaterami tych opowieści są ludzie. On sam, jego rodzina, współpracownicy. Sąsiedzi, ci, których poznał w trakcie swojej dziennikarskiej pracy. Przedstawia trudną pracę strażaków, jeżdżących na akcje bez podstawowego sprzętu, narażających (i tracących) życie; nie szczędzi gorzkich słów pod adresem skorumpowanych urzędników, którzy publiczne pieniądze bezwstydnie wydają an własne przyjemności. Opisuje spotkania z lokalną mafią i ze starymi znajomymi, których losy potoczyły się tak różnie. Zwiedza miasto, ulega napięciu właściwemu wszystkim, którym przychodzi żyć pośrodku katastrofy, trafia do aresztu. Nie jest już tylko reporterem, jest częścią miasta, które ciągle ma nadzieję na coś lepszego, choć nikt tego nie chce pokazać za szybko, żeby się nie rozczarować.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor świetnie to miasto wyczuwa. I nie chodzi o to, że jest znakomitym reporterem. Sęk w tym, że nie staje z boku, nie pisze z dystansu, nie kopiuje nagłówków gazet, które bez emocji podają kolejne informacje o finansowych problemach. LeDuff jeździ na akcje ze strażakami, zagląda w miejsca, w których łatwo o guza, nikomu nie chce się przypodobać, ale nie potrafi ukryć żalu, że to miejsce rozpada się na jego oczach, że jest tylko elementem domina, którego klocki upadają jeden po drugim, bezlitośnie, siłą rozpędu, w efekcie kryzysu, któremu winni są ci, którzy w Detroit – ale i innych miastach znajdujących się w podobnej sytuacji – nigdy nie mieszkali i nie muszą mieszkać teraz. Zwraca uwagę na to, że siłą miasta są jego mieszkańcy, próbujący zachować ludzkie odruchy i walczący nie tylko o siebie, ale również o społeczność.

To relacja, którą można nazwać obserwacją uczestniczącą. Jest tu dziennikarska prowokacja, osobista opowieść o rodzinie, tląca się nadzieja na lepsze jutro, mimo że tytuł wcale na to nie wskazuje. Jest wszystko, czego trzeba dobrej reporterskiej opowieści. Dodatkowo: mnóstwo emocji, trochę wulgarnego języka i prawda, której nie ma w suchych prasowych artykułach. LeDuff nadal mieszka z rodziną na przedmieściach Detroit. Był wielokrotnie nagradzany za swoją dziennikarską pracę, otrzymał nagle niezwykle prestiżową Nagrodę Pulitzera. Stał się też chyba kimś na kształt lokalnego bohatera, który pisze prawdę, bez oglądania się na konwenanse i konsekwencje.

Znakomita literatura faktu. W warstwie mentalnej wykracza daleko poza granice opisywanego miasta.