Dom z witrażem – Żanna Słoniowska
To nie była najlepsza książka, jaką przeczytałam w ostatnim roku. Nie była ani najbardziej porywająca, ani najbardziej wciągająca. Ale jeśli w czymś była jednak „najbardziej”, to zaskakująca.
Kiedy pierwszy raz przeczytałam tekst promujący „Dom z witrażem”, pomyślałam: romansidło. Tytuł też przywoływał raczej skojarzenia z literaturą typowo kobiecą, która sama w sobie nie jest lepsza czy gorsza, jest po prostu bardziej narażona na szablonowe rozwiązania, bo klasycznie rozrywkowa i jakoś nieczęsto się na nią decyduję w wersji niekryminalnej. Nie przekonało mnie wówczas ani to, że książkę wydał Znak, ani fakt, że jury konkursu, który powieść wygrała, składało się z osób, które cenię. „Dom z witrażem” przemknął obok niemal niezauważony i pewnie bym po ten tytuł nie sięgnęła, gdyby nie to, że półka z nowościami w pobliskiej bibliotece w pewien piątkowy grudniowy wieczór była niemal pusta. Sięgnęłam po powieść Słoniowskiej, zajrzałam do środka i jeden losowo wybrany ustęp tekstu zachwycił językiem na tyle, że książkę wypożyczyłam.
Temat z zapowiedzi wydawał się banalny, najeżony pułapkami. Nie mogłam opędzić się od myśli, że istnieje naprawdę spore ryzyko, że będę się jednak wstydziła, czytając o romansie młodej dziewczyny z mężczyzną, który kilkanaście lat wcześniej był kochankiem jej matki. Nie, żebym była pruderyjna. Uznałam po prostu, że opisanie takiej relacji to trud ogromny, wyzwanie, a przecież nie wiedziałam, czego się spodziewać po debiutantce.
I oto, co otrzymałam wraz z treścią: oryginalną, piękną narrację. Język powściągliwy, oszczędny, ale bardzo obrazowy, z nerwem, który przestawia sposób postrzegania świata na konkretne tempo. Historię, która zaczyna się może tam, gdzie wskazuje to notka na okładce, ale przebiega w sposób interesujący, kończy się jednocześnie definitywnie i w sposób otwarty. To książka, która jest o kilku sprawach i nie potrafię powiedzieć, o czym jest najbardziej. O relacjach rodzinnych? O trudnej historii? O braku, oczekiwaniach, miłości? Tak. Jest o tym wszystkim i o jeszcze kilku rzeczach.
Po lekturze uznaję, że krzywdę wyrządził tej książce ten, kto nadawał jej tytuł i pisał tekst promocyjny na czwartą stronę okładki. Może to świadczy o moich uprzedzeniach i powinnam czasami traktować bardziej tolerancyjnie zapowiedzi romansów studentek z profesorami. Ale ta książka o tym jest chyba najmniej, przynajmniej dla mnie. Opowieść teraźniejsza jest echem przeszłości, jakimś rodzajem fatum, ale i oczekiwania na to, co przyniesie przyszłość. Witraż, który istnieje naprawdę, to niezły punkt wyjścia i jest taki moment, że faktycznie jest on głównym bohaterem. Ale nadal uważam, że to jedynie pretekst, żeby przedstawić konstrukcję zdecydowanie bardziej zachwycającą.
Żanna Słoniowska pisze pięknie i rację miała jedna z recenzentek, której opinię umieszczono na froncie okładki: to powiew czegoś nowego i świeżego w polskiej literaturze. Narracja, język, umiejętność przedstawiania opowieści, które dzieją się obok, ale które są tak naprawdę wypadkową wielkiej historii i impulsywnych wyborów – to wszystko, co tę książkę wyróżnia i co sprawia, że ewentualną kolejną powieść autorki kupię bez wahania, nie zważając na opis promocyjny.