czytanka.net

Nocne czuwanie – Sarah Moss

Zaintrygowała mnie – z uwagi na osobiste doświadczenia – mała szkocka wyspa w streszczeniu na okładce. Ale otwierając tę książkę po raz pierwszy, sama właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać: powieści obyczajowej czy kryminalnej. I po przeczytaniu nie wiem, jak można by zakwalifikować ten typ prozy. Zetknęłam się nawet z określeniem „proza kobieca”, która to kategoria zawsze mnie trochę mierzi, ale to już temat na osobny wpis.

To z pewnością powieść o tym, co dla kobiet istotne. Dziś być może szczególnie istotne, bo zewsząd płyną dobre rady i kulturowe wzorce, którym mamy sprostać. I tutaj muszę przyznać, proza Moss jest niezwykle sugestywna, bo sama lektura scen, w których główna bohaterka ma do ogarnięcia i dom, i dzieci, i swoją zawodową pracę, powoduje lekki zawrót głowy. To kolejny moment, w którym może rozgorzeć długa dyskusja na temat miejsca i sytuacji kobiet w obecnej rzeczywistości, ale nie o tym chciałam pisać. Jest zagadka i jest codzienne, choć w sumie dość egzotyczne życie – na małej, prywatnej wyspie, w surowym szkockim klimacie, w warunkach, które z miejsca dość trudno jest sobie wyobrazić. Pierwszoosobowa narracja to świetne rozwiązanie, a jeszcze lepsze – opowieść przetykana listami z przeszłości. Dzięki temu na obraz Colsay [wyspy] składają się relacje współczesna i historyczna, obie składane przez kobiety bystre, inteligentne i jednocześnie będące tam nie do końca z własnej woli. Od początku jest dość jasne, że coś je połączy.

Można podczas czytania tej książki różnie rozłożyć akcenty, czytać ją przez pryzmat zagadki lub jako opowieść o dwóch kobietach, które – choć żyją w zupełnie innych czasach – mają ze sobą coś wspólnego. I choć kryminały czytam często i bardzo je lubię, nie potrafię traktować „Nocnego czuwania” jak powieści kryminalnej – ta sfera opowieści pozostaje dla mnie jedynie tłem. O wiele bardziej wybija się tu wątek psychologiczny, związany z rozterkami Anny, głównej, współczesnej bohaterki.

To niezła, stosunkowo lekka, mimo że w dużej mierze smutna, proza. Nie brakuje tu ironii, sporo jest dylematów, choć bez histerii. Ciekawie czytało mi się tę opowieść choćby z uwagi na to, że byłam kiedyś na wyspie, również szkockiej, która – choć nieco większa niż opisywana przez Moss i jednak bardziej zaludniona – w razie złych warunków pogodowych mogłaby być odcięta od świata na długie tygodnie. Przeprawa w takie miejsce, ciągła, bliska obecność wody, gdziekolwiek się pojedzie, daje wyobrażenie o uczuciach towarzyszących mieszkaniu tam na stałe. Pozwala też na wyczucie specyficznej atmosfery, jaka panuje w tej powieści.

Przyznaję, miałam chyba nieco większe oczekiwania w stosunku do samej historii. Czekałam na jakiś mocny, zniewalający zwrot akcji, na coś, co sprawi, że zagadka będzie mroczniejsza, rozwiązanie nieco bardziej skomplikowane i że będę do niego docierać po kawałku. Wątek dziecka pogrzebanego w ogrodzie okazał się, w moim odczuciu, jedynie narzędziem do opisania emocji Anny, skłaniał ją do refleksji, o które być może nie pokusiłaby się w danym momencie życia, gdyby nie to, co znalazła na Colsay.

Koniec końców uznaję tę książkę za powieść obyczajową, z nutą psychologii i kryminalną zagadką w tle. I jak to z powieściami obyczajowymi często bywa – nie wywarła na mnie ogromnego wrażenia, ale jej klimat pozostał jeszcze kilka dni po lekturze.